WhatsApp: wyłącz powiadomienia o przeczytaniu wiadomości
Dowiedziałem się, że tłumacza przydzieli mi rząd i że za jego pracę będę musiał zapłacić wysoką rządową stawkę. Ogromne ryzyko dla moich rozmówców i bohaterów. Kambodża jest dyktaturą, która przebiera się w szatki demokracji. Od 34 lat suweren wybiera partię tego samego premiera. Ludzie żyją w przeświadczeniu, że władza może tu zrobić z człowiekiem wszystko: pozbawić możliwości pracy i zarobku, wtrącić do więzienia albo w nędzę. Zdarzają się polityczne zabójstwa. A ludzie? Uśmiechali się? Ludobójstwo się nie kończy wtedy, kiedy się kończy — sparafrazuję jednego z twoich rozmówców.
Tu Khmerzy dręczyli i mordowali Khmerów. Dzisiaj to wspólnota, która wciąż nie zmierzyła się ze swoim własnym cierpieniem i własnym okrucieństwem. Zrozumiałem to po kilku latach bywania w Kambodży. Trauma Czerwonych Khmerów została zamieciona pod dywan. Inaczej jest w Rwandzie. Tam władza ścigała i ściga szeregowych sprawców ludobójstwa, nie tylko liderów. Mnóstwo dzieje się przy tym nadużyć i niesprawiedliwości, ale wielu morderców jednak siedzi w więzieniach. Trwa też tak zwane pojednanie, przynajmniej na poziomie oficjalnym — nie ma już Tutsi i Hutu, są Rwandyjczycy.
Nie znaczy to, że Tutsi i Hutu nagle się pokochali. Pojednania nie należy zresztą mylić z przebaczeniem.
Myślę, że przebaczenie to najtrudniejsza z ludzkich sztuk i emocji. To sprawa prywatna, osobista, intymna. Nikogo nie wolno pytać, czy wybaczył mordercy własnych dzieci. Albo gwałcicielowi własnej matki.
- Włamaj się na telefon z Androidem z moim telefonem komórkowym.
- To również Cię zainteresuje!
- Oprogramowanie do kontroli rodzicielskiej telefonu komórkowego na Androida.
- Naucz się wyłączać szpiegostwo na iPhonea?
Czy to jest do przebaczenia? W Rwandzie pojednanie dokonuje się w przestrzeni publicznej, społecznej. To widać, choć sądzę, że to raczej fasada. W Kambodży? Prawie ćwierć wieku ogłoszono abolicję dla wszystkich szeregowych ludobójców. O pojednaniu nikt nie mówi. Istnieje od kilkunastu lat trybunał do osądzenia zbrodni Czerwonych Khmerów. W części kambodżański, w części międzynarodowy. Tak się Kambodża ze światem umówiła. Trybunał może sądzić jedynie liderów Czerwonych Khmerów.
Jak czytać WhatsApp bez przyłapania
W ciągu kilkunastu lat pracy skazał zaledwie paru. Niektórzy nie doczekali wyroku — poumierali ze starości. Pol Pot nie doczekał nawet aresztowania. Jeśli o ludobójstwie można gdzieś przeczytać, to prędzej w gazecie anglojęzycznej niż w dziennikach ukazujących się po khmersku. Jednak w tak słabo wyedukowanym społeczeństwie odbiorców sztuki jest niewielu.
Lęk przed rozmową na temat niedawnej przeszłości jest powszechny. Ani między bliskimi, ani między sąsiadami. Milczą także elity. Co sprawia, że się boją? Nigdy nie wiesz, kto stoi obok ciebie. Ta obawa chyba jest wdrukowana w khmerskie głowy. Ludobójstwo w Kambodży, w odróżnieniu od tego w Bośni czy Rwandzie, nie było sąsiedzkie.
Pol Pot wysiedlał ludzi z ich miejsc zamieszkania. Kaci nie zabijali w swoich rodzinnych stronach, lecz w odległych prowincjach.
- Spis treści.
- Aplikacja do śledzenia telefonu GPS?
- Połączenia bez dotykania ich iPhonea.
- Przeglądasz potajemnie telefon partnera? To może zrujnować wasz związek! | .
Ofiary i mordercy nie znali się wzajemnie. Po czterech latach ocalali wracali do domów i nie wiedzieli, co w tym czasie robił ich sąsiad. Bo wracali i kaci. Każdy mógł powiedzieć: głodowałem, ledwo uszedłem z życiem. Ale czy na pewno? Po co dopytywać — myślą ludzie w Kambodży — po co się zastanawiać, gdzie wtedy był i co robił mój sąsiad? Przecież i mnie może ktoś zapytać. Niejeden człowiek był przecież i ofiarą, i katem.
Ta podwójność interesowała mnie z jeszcze jednego powodu. Pośród Khmerów , którzy są dziś nie tak wiele starsi ode mnie, są tacy, którzy wtedy zabijali. Mieli po 14 lat albo po Dzieci Hutu biegały po łące pokrytej ciałami Tutsi i kiedy zobaczyły, że ktoś jeszcze oddycha, wołały ojca z maczetą. Żeby dokończył.
W Kambodży dzieci były przyuczane albo do zabijania, albo do donoszenia. Ludzie umierali z głodu, więc próbowali się ratować: szli na plantację potajemnie zerwać papaję albo banana. Przyłapani przez dziecięcego szpicla zaraz potem ginęli. Czy takie dziecko, dziś już dorosłe, jest tylko katem, czy także ofiarą? Jak temu człowiekowi się dziś żyje ze świadomością, że dawno temu zabijał? O ludziach chorych psychicznie, których bliscy latami trzymają w koszmarnych warunkach, na łańcuchach albo w klatkach, wiedziałeś już po pierwszych podróżach do Kambodży? To szef TPO — pozarządowej organizacji lekarzy, którzy bezpłatnie pomagają ludziom cierpiącym na choroby psychiczne.
Okazało się, że nie ma na ten temat żadnej książki. Spotkałem się z Sothearą. Nie skończyło się na jednej rozmowie, wkrótce wraz z fotografem Michałem Fiałkowskim dołączyliśmy do wyjazdowej ekipy TPO. Razem z lekarką Ang Sody jeździliśmy do uwięzionych. Docieraliśmy do ludzi w ostrej fazie choroby, więc zwykle nie było z nimi kontaktu. Psychiatria w Kambodży właściwie nie działa. W całym kraju jest kilkudziesięcioro psychiatrów, prawie wszyscy pracują w stolicy. Chorzy, którzy nie zagrażają otoczeniu — czyli większość, jak wszędzie na świecie — nie są uwięzieni.
Ale zwykle nie docierają, bo to podróż zbyt daleka i za droga. Rodzina też często nie rozumie, że ma do czynienia z chorobą, a nie opętaniem.
Wojciech Tochman: za uśmiechami Khmerów kryje się złamana odwaga - Wiadomości
TPO nie ma jednak możliwości, by wszystkich chorych odwiedzić w domach. Jeździ więc tylko do tych chorych, którzy żyją w uwięzieniu — niekiedy od dziesięcioleci. To ci, którzy w jakiś sposób zagrażali otoczeniu. Ich klatki stoją koło domów, gdzieś w krzakach. Chlewy, szopki, wiaty, do których są przykuci łańcuchami.
Brzmi to okrutnie, ale za tym nie stoi okrucieństwo.